Grecja
W 2015 przez greckie wyspy przeszło 856 tys. osób, a w 2017 i 2018 już tylko niecałe 30 tys. (według UNHCR). Ale już 2019 rok przyniósł wzrost – ponad 60 000 nowoprzybyłych. Praktyka pokazuje, że na Lesbos można utknąć na dobre kilka lat. Nikos i Katerina prowadzą na wyspie małą restaurację, w której każdy uchodźca może poczuć się jak w domu i za darmo zjeść posiłek.
Garść informacji:
- pod koniec 2023 r. w obozie na greckiej na wyspie Lesbos jest ponad 3500 uchodźców, blisko 26% z nich to dzieci.
- od początku 2015 r. przez greckie wyspy dotarło do Europy prawie 1 000 000 uchodźców
330
posiłków i materiałów pierwszej pomocy
5 ha gospodarstwem
06.10.2020
— Zawracamy.
— Co się dzieje?
— Widziałeś tę kobietę z małym dzieckiem? Ta dziewczynka płakała. Musimy zawrócić – przekonuje Nikos.
Chwilę wcześniej byliśmy na zgliszczach Morii. Skala zniszczeń przeraża. Świadomość tego, że obozu nie stanowiły mury tylko ludzie, przeraża jeszcze bardziej. 8 września 12 tysięcy mieszkańców Morii po raz kolejny musiało uciekać przed niebezpieczeństwem, po raz kolejny straciło wszystko.
Nikos zatrzymuje samochód, wrzuca kierunek i pierwszy bieg. Gdy kierownica opiera się po pełnym obrocie w lewo, Nikos wciska gaz. Zawracamy. Zatrzymuje się przy siedzącej na krawężniku matce, wysiada, otwiera bagażnik, wyjmuje dwie pełne garści owoców i warzyw, które wcześniej kupiliśmy w hurtowni w Mitilini, by zaopatrzyć kuchnię Home for All. Podchodzi do kobiety karmiącej piersią niemowlaka. Obok siedzi płacząca mała dziewczynka. Na widok jedzenia rozchmurza się. Pełne łez oczy zaczynają się uśmiechać. Szybka decyzja Nikosa nie rozwiązała wszystkich problemów tych ludzi, ale ten jeden z pewnością. Nie byli już głodni.
– Tu wszędzie byli ludzie. Po pożarze kilkaset osób koczowało pod tymi oliwkami. To był straszny widok. Byliśmy bezradni. Wiele z nich wciąż tu jest. Nie wszyscy chcą dać się zamknąć w nowym obozie. Boją się, że tak jak w Morii utkną tu na lata – wyjaśnia Nikos, kiedy znów wsiadamy do wana. Fiat Talento z niewielkim przebiegiem to nowy nabytek Home for All, choć widać, że przez ostatnie miesiące dostał wycisk, kursując do obozu po kilka razy dziennie. Pomogliśmy go kupić Nikosowi po tym, jak pod koniec ubiegłego roku starego wana ktoś ukradł, zdewastował i porzucił, dając upust temu, co myśli o pomaganiu uchodźcom.
Jedziemy dalej. Co chwilę dzwoni Katerina. Upewnia się, czy zdążymy na czas. Kilkaset kilogramów ryżu, kapusty, pomidorów i cebuli są jej potrzebne, by przygotować kolację dla mieszkańców nowego obozu, diabetyków i kobiet w ciąży. Rząd zapewnia jedzenie około 10 500 osobom. Wszystkim, którzy zdecydowali się zamknąć w obozowych strukturach. Dostosowanie się do nowych reguł było warunkiem, by ludzie mogli dostać cokolwiek do jedzenia. Jak tylko na dawnym poligonie stanęły namioty dla koczujących pod gołym niebem pogorzelców, organizacje humanitarne dostały zakaz karmienia tych, którzy w nowym obozie nie chcieli dać się zamknąć.
Nowy obóz nie jest rozwiązaniem problemu. Każdy jego kawałek pokazuje, że dla władz problemem są sami ludzie.
Dojeżdżamy w końcu do Home for All. Pakujemy 230 posiłków w skrzynie termiczne. Tą samą drogą, co chwilę temu z Nikosem, ruszamy do nowego obozu z Thomasem, wolontariuszem z Irlandii.
Odkąd wylądowaliśmy na wyspie, próbuję stworzyć definicję „chaosu” – słowa, które z ust Kateriny i Nikosa pada najczęściej, kiedy rozmawiamy o nowym obozie. Ponad 10 000 osób dostaje tu posiłek raz dziennie. Wszyscy muszą ustawić się w jednej z trzech kolejek. – Wyobraź sobie, że wchodzisz na pocztę. Wciskasz przycisk na automacie, który zapisuje cię w kolejce i wydaje bilet. Dowiadujesz się z niego, że przed Tobą jest ponad 3000 innych interesantów. Co robisz? Pewnie myślisz, że przyjdziesz później albo jutro. Ale posiłki rozdawane są tylko raz dziennie, a jeść trzeba codziennie – tłumaczy wolontariusz.
Ludzie, którzy dostają posiłki od Kateriny i Nikosa nie byliby nawet w stanie dojść na taką pocztę, nie mówiąc o doczekaniu się na swoją kolej. To diabetycy i kobiety w ciąży, dodatkowo osłabieni ponad trzydziestostopniowym upałem.
Wjeżdżamy do obozu. Thomas jest naszym instruktorem. Ma nam pokazać, jak znaleźć ludzi, do których trafić ma specjalny posiłek. Thomas jutro wyjeżdża. Przez kolejnych kilka dni za dystrybucję posiłków odpowiadać będziemy sami. Tuż za bramą mijamy ogrodzony teren z namiotami przeznaczonymi na kwarantannę. Na Covid-19 zachorowało tu do tej pory ponad 350 osób. Jedna z nich zmarła.
O ile po Morii poruszaliśmy się korzystając z precyzyjnej mapy, tu musieliśmy stworzyć ją sobie sami. Choć każdy namiot w nowym obozie ma na połaci dachu wypisany numer, nikt nie wie, kto pod konkretnym adresem mieszka. Stworzona przez wolontariuszy Home for All mapa też doskonała nie jest. – Wczoraj jeszcze tu byli, ale dzisiaj zostali przesiedleni do innej części obozu. Nie powiedzieli nic sąsiadom, bo kiedy odchodzili, sami nie wiedzieli, dokąd idą – tłumaczy nam Mohamed, Afgańczyk, który pomaga nam w tłumaczeniu, stojąc przed namiotem zaznaczonym na naszej liście diabetyków. Bezradnie rozkłada ręce. Po godzinie w końcu trafiamy do kobiety, której szukaliśmy. Nanosimy poprawki na mapę, ale czy jutro będzie aktualna?
Definicja „chaosu”, której od wczoraj szukamy, zaczyna nabierać nowych znaczeń. Ponad 10 000 osób ma tu do dyspozycji zaledwie 100 toi toi’ów i jak dotąd żadnego prysznica. Po pierwszym deszczu teren na którym stoją namioty, zamieni się w błotniste bagno. Ludziom będzie też dokuczał wiatr, który zimą potrafi przewrócić przejeżdżające w tym miejscu ciężarówki. Problemów może być więcej. Okazuje się, że teren na którym postawiono namioty, to była strzelnica wojskowa. Ziemia przyjęła w tym miejscu mnóstwo toksycznych substancji.
Wracamy do Home for All. Katerina kończy gotować kolację. Kolejnych kilkaset porcji dla samotnych matek i niepełnosprawnych dzieci. Czeka nas kolejny kurs.
Możemy to robić dzięki Wam. Dziękujemy!
Mateusz Gasiński