– To była figura. Na Zamku Królewskim był komendantem. Wspaniały człowiek – wspomina Mirek.
Stanisław nie doczekał lepszych czasów. Nie spełniły się jego marzenia, by wyjść w końcu z tej cholernej bezdomności. Umarł w pustostanie przy Burakowskiej dwa dni temu.
– Jak poprosił o wodę zamiast herbaty, to już wiedziałem, że jest źle. Nad ranem leżał jak kłoda. Zimny i blady. A my, jak te żywe trupy, tułamy się dalej.
***
– Chcę zmienić wszystko.
– Od czego zaczniesz?
– Kupiłam farbę do włosów. Zacznę od tego.
Kasia nie jest zła na cały świat. Jest wściekła na siebie. Sprzedawała garnitury, robiła sobie selfie na Facebooka, podobała się mężczyznom. Kiedy rzucił ją chłopak, pokochała alkohol. Nowy kochanek szybko stał się potworem. Łajdak nie pozwala wytrzeźwieć do dziś. Wylądowała na śmieciach, razem z przeszłością i marzeniami. Kasia pomieszkuje u ojca alkoholika. Kiedy jest w cugu, woli zaszyć się tu, w opuszczonym starym magazynie, razem z innymi życiowymi rozbitkami.
– Oni też piją. Ale nie biją.
***
– Obcy nigdy nie zrobią ci takiej krzywdy jak rodzina. Mam żonę i dzieci, ale mają już swoje życie. Ja do niego nie pasuję. Mieszkają kilkanaście metrów stąd, w ciepłym mieszkaniu.
– O czym marzysz?
– O tym, żeby tam być… – Sławkowi drży głos. Łzy spływają mu po zmarszczkach i bliznach wyrytych podłym życiem. Pije, bo alkohol czyni życie znośniejszym. Trzeźwość budzi tęsknotę, świadomość zmarnowanych szans. Ciężary dziś nie do udźwignięcia.
Bezdomność to nie wybór. To tęsknota za miłością. Wielka dziura, którą wypełnia ból, bezsilność i alkohol. Potłuczone ludzkie historie toczą się w sąsiedztwie szklanych luksusowych budynków. Zima dodaje nowych zmartwień.
***
– Dziś w nocy był mróz. Najbardziej cieszę się, kiedy wstaje nowy dzień i wciąż jeszcze żyję. Chciałbym zobaczyć dzieci i wnuki. Nie wiedzą, gdzie jestem. Jakby mama mnie tu zobaczyła, padłaby na zawał.
– Panie Bogusiu, jedziemy stąd. Niech pan zostawi już to piwo i nie otwiera kolejnego. Pojedziemy na odwyk, umyje się pan, zagrzeje, a później poszukamy wnuków.
– Tak, chcę. Marzę o tym. Kiedy pojedziemy?
– Jutro. O 13:00. Musi być pan trzeźwy.
– Będę. Obiecuję.
Bogusław mógł dać sobie pomóc wiele razy. Nie dał, ale trzymamy go za słowo. Przyjedziemy jutro.
Kasia, Sławek i Bogusław dostali od nas dziś ciepłe śpiwory, koce, buty, czapki i rękawiczki. Zjedli przy nas gorący posiłek. Robimy wszystko, by zimno nie zabiło ich nocą. Walczymy o czas, którego potrzebują, by w końcu dotrzymać obietnicy i wytrzeźwieć. Odnaleźć kiedyś dzieci i wnuki.