To co w obozie przykuwa uwagę od pierwszych chwil to panująca tu cisza. Ma się wręcz wrażenie, że ci wszyscy ludzie nie tylko stracili prawo głosu w walce o swoją przyszłość, oni nie mają go już nawet fizycznie. Sytuacja nie powinna być spokojna, bo chmurzy się, zaraz zacznie padać. Deszcze, chłód i wiatr zagoszczą tu na całą zimę. (Do tej pory padało zaledwie jeden dzień, ale i to wystarczyło, by duża cześć namiotów znalazła się pod wodą). Zrozumiały byłby sprzeciw mieszkańców wobec takich warunków, ale oni nie mają już nadziei, że ich głos ktokolwiek usłyszy. Może dlatego panuje tu przygnębiająca cisza.
Uwagę zwraca też społeczność obozu z perspektywy dalekiej Europy widziana jako masa bezwzględnych, zdesperowanych mężczyzn, którzy nie chcą pomóc sobie, tylko zaszkodzić innym. W obozie jest teraz 8 dużych namiotów stanowiących sekcję dla samotnych mężczyzn. Dwa z nich puste. Wiemy, bo sprawdziliśmy. W pozostałych mieszka na piętrowych pryczach po kilkadziesiąt osób. Zakładając, że jest ich tam nawet po 100 w każdym z namiotów, to daje 600 samotnych mężczyzn. Mężczyzn, którzy przecież uciekali ze swojej ojczyzny przed takim samym niebezpieczeństwem, jak wszyscy inni, którzy też czują głód, też marzą, by w życiu coś osiągnąć. Chętnie korzystamy z ich pomocy, bo są wśród nich biegle mówiący po angielsku. Mahmoud, Afgańczyk codziennie pomaga nam odwiedzać wszystkie namioty, do których trafia nasza pomoc. Pomaga nam w tłumaczeniu, zrozumieniu potrzeb ludzi i dźwiganiu paczek z żywnością.
Poza ośmioma namiotami dla samotnych mężczyzn w całym obozie stoi około… 1000 namiotów dla rodzin. Nasz post sprzed kilku dni o dzieciach w obozie nie opisywał go w sposób wybiórczy. Dzieciaki naprawdę są tu wszędzie.
W każdym z 1000 namiotów mieszkają zwykle dwie rodziny. Najczęściej każda z dwójką dzieci. Czasem mają ich więcej. Skoro nie ma oficjalnych danych, szacujemy. 2000 rodzin to około 2000 kobiet, mężczyzn i przynajmniej 4000 dzieci. Z tego wynika, że najmłodsi stanowią prawie połowę wszystkich mieszkańców skazanych na horror życia w obozie.
Codziennie na liście posiłków dla kobiet w ciąży i chorych przybywają nam kolejne adresy. W ubiegłym tygodniu odwiedzaliśmy niecałe 40 namiotów. Dziś będzie ich już 90. Wieść o tym, że codziennie pojawiamy się w tym samym miejscu o tej samej porze, ośmiela ludzi, by do nas podejść, porozmawiać o swoich problemach, poszukać w nas oparcia i nadziei, poprosić o dopisanie do listy posiłków. Ci którzy mają się czym wylegitymować, pokazują swoją historię choroby, recepty, ci którzy w pożarze Morii stracili wszystko, pokazują nam swoje lekarstwa, które złapali w ostatniej chwili, uciekając przed płomieniami. Poznają nas. Pozdrawiają. Wiedzą, że nie rzucamy słów na wiatr i jeśli obiecamy, że wrócimy jutro, to naszą wizytę mają jak w banku. Tak postąpiliśmy z ich sąsiadami. Widzieli to kilka dni wcześniej, więc wiedzą, że mogą na nas liczyć. W taki sposób, drogą pantoflową, rozchodzi się po obozie wieść o tym, co robimy tu z Kateriną i Nikosem.
– W sprawie namiotu musicie się zgłosić do władz obozu. My rozdajemy posiłki dla kobiet w ciąży i chorych. W tym momencie nie jesteśmy wam w stanie pomóc – tłumaczymy rodzinie, której deszcz zalał namiot. Woda wdarła się do środka.
– Tu nikogo nie ma. Nie mamy kogo prosić o pomoc. Codziennie o tej samej porze można spotkać tylko Was. Musicie coś zrobić – mówi roztrzęsiony ojciec rodziny, próbując wykopać rękami jakiś prowizoryczny system drenażu wody. Ma podstawy do tego, żeby się denerwować, bo w namiocie na mokrej ziemi leży kilkutygodniowe dziecko.
Zostawiamy im posiłki, bo z pewnością nie mieli chwili, by pomyśleć o jedzeniu. Następnego dnia rano robimy dodatkowe zakupy. Wracamy do nich z zapasem pieluch, mlekiem, butelką, ciepłymi kocami i ubrankami dla maleństwa. Tyle dziś możemy zrobić. Nie oceniamy tego, jak działają tu inne organizacje, jak całość wymyśliły wadze, ale chcemy, żebyście wiedzieli, że każda Wasza złotówka dociera do potrzebujących błyskawicznie. Dzięki Wam właśnie wyczyściliśmy w okolicznej hurtowni dział z rzeczami dla dzieci i za dwie godziny zawieziemy kolejne paczki do obozu.
Katerina tłumaczy wszystkim, że nie rozdawanie przez nas jedzenia i paczek dla dzieci jest najważniejsze, ale robienie tego w taki sposób, by to nasze spotkanie z nimi przywracało im godność i nadzieję, że kogoś jeszcze obchodzą.
Dziękujemy, że możemy to robić z Wami!