Wulkan Nyiragongo nie śpi, ale mieszkańcy Gomy wracają do swoich domów. Wracają, bo nie mają wyjścia.
Wulkan Nyiragongo wybucha średnio co 20 lat. Po ostatniej erupcji w maju tego roku ruszyła dyskusja o położeniu ponad 600 tys. aglomeracji w bezpośrednim sąsiedztwie tak wielkiego zagrożenia.
Na przestrzeni ostatnich 40 lat dość regularne erupcje odebrały życie kilku tysiącom mieszkańców miasta. Mimo to nikt do tej pory nie myślał o przesiedleniu ludności w inne, bardziej bezpieczne miejsca. Dlaczego? Odpowiedź jest dość prosta.
Po pierwsze wschodnie regiony Konga od zawsze zmagają się z deficytem “bezpiecznych miejsc”. Rozproszeni mieszkańcy Gomy narażani byliby na inne niebezpieczeństwa, ataki terrorystyczne i napady bandytów. Po drugie lokalizację Gomy wytycza główny szlak handlowy regionu i bliska odległość od rwandyjskiej granicy. Po trzecie i najważniejsze w bezpośrednim sąsiedztwie miasta prócz śmiercionośnego wulkanu znajduje się też życiodajne jezioro Kivu. Uciekinierzy to właśnie z wodą mieli największy problem w ostatnich dniach. Migracja setek tysięcy osób do wiosek położonych w głębi równikowej dżungli przez brak dostępu do źródeł błyskawicznie doprowadziła mieszkańców regionu na krawędź klęski humanitarnej.
Mieszkańcy Gomy wracają do domu. Wielu z nich ich już nie odnajdzie. Jedne przykryła twarda skorupa zastygłej lawy, inne zostały splądrowane, bo na każdej katastrofie i ludzkim nieszczęściu żerują przestępcy.
Nasza obecność w tym rejonie jest teraz konieczna jak nigdy dotąd. Siostra Agnieszka dziś znów jest w drodze. Po raz drugi w ciągu ostatniego tygodnia udało jej się wjechać do Ugandy. Wiezie do szpitala kolejny zapas kroplówek i leków wartych 2200 dolarów. Za wszystkie zapłaciliście Wy! Decyzja o wyjeździe zapadła szybko, bo wobec rosnących w Ugandzie zachorowań na COVID-19 i to przejście graniczne będzie od jutra zamknięte. Kongijczycy znów zostaną odcięci od świata i pozostawieni sami sobie.
Wśród tych nieprzewidywalnych wydarzeń i dramatycznych decyzji zdarzają się spotkania, które ładują nasze akumulatory i pozwalają przetrwać trudny czas. Dziś odwiedził nas Héritier, którego cudem wyciągnęliśmy z ostrej fazy choroby głodowej i powikłań związanych z gruźlicą. Pamiętacie go?!
Dziękujemy, że jesteście z nami! Uśmiech Héritiera niech będzie najlepszym wyrazem tego, jak wielki sens ma to, co robicie razem z nami dla mieszkańców wschodniego Konga.