Dziś chcemy się rozprawić z mitem uciekającego z ojczyzny mężczyzny, który zamiast walczyć o jej wolność, wsiada na ponton i ucieka. Płynie z telefonem komórkowym w ręku, a od momentu, kiedy jego noga staje na europejskiej ziemi nie jest już tchórzem, tylko siejącym postrach przybyszem przekraczającym nie tylko graniczne słupki, ale również granice naszego poczucia bezpieczeństwa.
Należy im się kilka słów, bo choć kobiety i dzieci przeżywają w obozie taki sam dramat jak mężczyźni, to tym ostatnim współczuje się najmniej. Stereotypowe myślenie bardzo ich krzywdzi. Jasne, że są wśród nich ludzie, którzy woleliby iść na skróty, ale czy wśród 4000 zgromadzonych w jednym miejscu naszych rodaków, nie brakowałoby takich, którzy woleliby coś ukraść niż zarobić?
Codziennie spędzamy w obozie kilka godzin. Odwiedzamy rodziny, spędzamy z nimi czas, pijemy herbatę. Rozmawiamy o naszych problemach i smutkach. Robimy co możemy, by nie zostać zapamiętani, jako poklepujący po ramieniu, ale przyjaciele, którzy pomagają jak tylko mogą. Im więcej czasu jesteśmy z tymi ludźmi, tym większy szacunek mamy do ojców i samotnych mężczyzn, którzy poproszeni o pomoc, nigdy nie odmawiają.
Codziennie dziękujemy za poświęcony nam czas tłumaczowi, 14-letniemu Afgańczykowi, którzy odwiedza z nami rodziny. — To ja Wam dziękuję, że dajecie czas nam, mieszkańcom tego strasznego miejsca — odpowiada Mohamed, licząc, że jutro znów będzie mógł nam pomóc.
Zdecydowana większość mężczyzn w obozie to ojcowie. W ciągu dnia to oni zajmują się dziećmi, pozwalając, by kobiety w tym czasie przygotowały posiłek, poszły do lekarza, zrobiły pranie, pocieszyły sąsiadkę z namiotu obok, która nie może już dłużej znieść życia w niewoli i przestaje sobie radzić. To oni budują dla swoich pociech huśtawki ze skrzynek na warzywa i palet. Uczą dzieci jeździć na rowerze i czuwają, by w pełnym niebezpiecznych pułapek terenie nie stała im się krzywda.
Sekcja dla samotnych mężczyzn też tylko pozornie wydaje się być mrocznym zakątkiem obozu, do którego lepiej się nie zapuszczać. Podczas ostatniego pobytu to tam poszliśmy pierwszego dnia. Wystarczy uśmiech, chwila szczerej rozmowy. Zauważeni, chętnie zapraszają do środka i chcą o sobie opowiadać. O tym jak im ciężko, jak bardzo czują się niechciani. Są wśród nich nauczyciele, inżynierowie, których wola przeżycia i rozsądek kazał zostawić dorobek życia, intratne posady i stać się nigdzie niechcianymi intruzami.
To właśnie mieszkańcy sekcji dla samotnych mężczyzn pomagają nam codziennie w dystrubucji posiłków dla chorych i kobiet w ciąży, stawiając się codziennie punktualnie o 14:15 w miejscu zbiórki. Każdy wie co ma robić, do jednej ręki bierze mapę do drugiej wypełnioną posiłkami torbę. Nigdy nie narzekają. Działają sprawnie, bo wiedzą, że posiłki muszą dotrzeć do rodzin ciepłe.
Nikos dobrze wie, że chłopaki z sekcji dla samotnych mężczyzn omijani są szerokim łukiem przez większość organizacji. Kiedy dostaje sygnał, że jakiś handlarz lub restaurator na wyspie ma właśnie do oddania paletę soków, owoców lub słodyczy, często zawozi je właśnie chłopakom. Za pierwszym razem, kiedy podjechał wyładowanym po dach busem i postawił go przed namiotami w tej właśnie sekcji, panowie zbiegli się, oferując pomoc i pytając komu mają dostarczyć paczki. Kiedy okazało się, że to dla nich, zaczęli tańczyć z radości, że w końcu ktoś o nich pomyślał.
Wystarczy spędzić tu kilka dni i porozmawiać z tymi mężczyznami, by przekonać się, że ktoś chciał, byśmy poczuli, że nam zagrażają, kreując stereotypy, które tu, w największym w Europie obozie dla uchodźców, nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. To w większości świetni ojcowie, mężowie i kawalerzy. Ludzie marzący o wolności i bezpieczeństwie dla siebie i swoich rodzin, uciekający przed prześladowaniami z takim samym strachem i bezradnością, jak kobiety i dzieci.