Za nami kolejny długi i intensywny nocny dyżur. Jak co dzień od początku konfliktu w Ukrainie jesteśmy z potrzebującymi w pasie przygranicznym po ukraińskiej stronie. Kolejki na przejściach wyraźnie się skracają. Nie znaczy to jednak, że sytuacja humanitarna jest opanowana. Oczekujących na przeprawę jest mniej, ale to wciąż kolejki ciągnące się kilometrami, a w samochodach zmarznięte matki i dzieci. To jeszcze nie czas, by mogło nas tu zabraknąć.
Kilkadziesiąt litrów gorącej kawy, herbaty, batony energetyczne, kanapki, musy owocowe dla najmłodszych, koce i coś tak prostego, jak ciepła woda, by w samym środku kolejki do granicy, najmłodszym dzieciom matki mogły przygotować mleko zastępcze. To wszystko trafia do ludzi, którzy najczęściej w ogóle nie spodziewają się, że ich trudną sytuację, związaną z oczekiwaniem na mrozie może ktokolwiek odmienić. Że ktoś może przynieść im odrobinę ciepła.
Zauważyliśmy, że po drugiej stronie granicy wiele osób podchodzi do nas bardzo nieufnie. Ludzie boją się oszustów, których w trakcie ucieczki z ojczyzny spotkali już wielu. We Lwowie oferują się taksówkarze, którzy za jedyne 300 dolarów bardzo chętnie przewiozą każdego do Przemyśla. Są i tacy, którzy oferują pomoc, za którą później żądają opłaty.
Często musimy przekonywać czekających od wielu godzin w kolejce, że chcemy jedynie zadbać o ich zdrowie i bezpieczeństwo. Dopiero kiedy to się udaje, dowiadujemy się, jak duże są ich potrzeby.
Wracając dziś nad ranem z dyżuru znów mieliśmy pewność, że byliśmy tam, gdzie trzeba.