Mija trzeci rok, od kiedy pewna młoda mama przyszła do szpitala w Ntamugendze ze swoim kilkumiesięcznym synkiem. Organizm wycieńczony malarią, infekcją dróg oddechowych i całą kolekcją innych powikłań, wymagał hospitalizacji. Kiedy stan małego Mosesa zaczął się poprawiać, kobieta zniknęła.
– To było piątego dnia po tym, jak przyjęliśmy go na oddział. Kobieta poprosiła swoją sąsiadkę z sali, by przypilnowała malucha. Obiecała jej, że zaraz wróci, jak tylko kupi trochę mąki na rynku. Dzień minął i nie wróciła. Gdy słońce zaczęło zachodzić, kobieta która zgodziła się pomóc, wpadła w panikę i dopiero wtedy nas o tym powiadomiła – wspomina s. Agnieszka Gugała, odpowiedzialna za szpital w Kongu.
Personel szpitala zaczął poszukiwania, biorąc pod uwagę, że mama małego Mojżesza mogła zasłabnąć w drodze na rynek i sama też potrzebuje pomocy. Możliwość, że siedmiomiesięczne dziecko właśnie zostało celowo porzucone na naszym oddziale, nikomu nawet nie przeszła przez myśl. Coś przecież musiało się wydarzyć.
Wkrótce stało się jasne, że mama Mojżesza swoją ucieczkę zaplanowała już dużo wcześniej. Podczas przyjęcia do szpitala podała fałszywe dane, a w rozmowach z innymi pacjentami nigdy nie zdradziła, skąd dokładnie pochodzi. W poszukiwaniach młodej kobiety pomagały plakaty rozwieszane w całej okolicy, ogłoszenia w lokalnej rozgłośni radiowej i mediach społecznościowych. Po dwóch miesiącach medycy, którzy na potrzebę chwili stali się zgranym zespołem dochodzeniowym, ustalili, że kobieta przeszła przez granicę z Ugandą. Rozpoznał ją mężczyzna, u którego radziła się, jak w sąsiednim kraju zacząć wszystko od początku.
Po 5 miesiącach poszukiwań bliskich krewnych Mojżesza zrozumieliśmy, że osobami którym najbardziej na nim zależy, jesteśmy my. Daliśmy mu ciepło, opiekę i szybko znaleźliśmy rodzinę, która zaadoptowała malca. Minęły trzy lata. Mojżesz jest dziś szczęśliwym i kochanym dzieckiem. Dzięki Wam opłacamy mu przedszkole i opiekę medyczną. Regularnie zaopatrujemy go w zabawki i pomoce edukacyjne.
Kiedy Mojżeszowi przytrafia się choroba i pojawia się w Ntamugendze na konsultacjach, wprawia w ruch cały szpital. Wszyscy dobrze go tu znają, a on sam czuje się jak u siebie. Zagląda do gabinetów, asystuje przy zastrzykach i oczywiście wie, gdzie się schować, kiedy przychodzi kolej na niego.
Wielokrotnie zadawaliśmy sobie pytania, co zadziało się w głowie jego mamy te trzy lata temu. W jakiej była sytuacji? Z jakimi problemami musiała się mierzyć, by podjąć tak dramatyczną decyzję? Nie chcemy jej potępiać, bo choć mogła porzucić go gdzieś w buszu, zostawiła go w najbezpieczniejszym w całym wschodnim Kongu miejscu, wśród wielu dobrych ludzi, którzy codziennie go wspierają. Ludzi takich jak Wy!