„Poza bladością, twarz maleńkiej księżny wyraziła dziecinny strach przed nieodwracalnym bólem fizycznym.”
Przed jednym z domów w Bodzanowie leży książka. Tołstoj. Wojna i Pokój. Czytała ją powódź. Wertowała tam i z powrotem mokrymi łapami. Wyrzuciła ją z jakiegoś domu razem z meblami, garnkami i poukładaną, przewidywalną codziennością.
– Nie ma co ratować. Trzeba zacząć wszystko od początku.
– Ale jak?
– Nie wiem. Drugiego życia nie dostanę, a tego już mi na to nie starczy.
Jadą kontenery. Wszystko na PSZOK. Jadą wspomnienia, rodzinne pamiątki, rozbite lustra i wysiedziane fotele. Trwa wielka przeprowadzka przemokniętych wspomnień na śmietnik. Zostały obolałe ściany i zbity tynk.
– Teraz jeszcze jest robota, są emocje, smutek, złość, suszenie ścian i sprzątanie zalanych gratów. Jak się to wszystko skończy, to dopiero będzie tragedia.
– Co będzie?
– Alkohol, pijaństwo. Kolejna powódź. Topienie smutków.
– Zalało papiernię. Zamknięta. Zanim wyprodukują maszyny, uruchomią linię produkcyjną, to my tu z głodu umrzemy. Pół wsi tam pracowało.
– Może odbudują szybciej.
– Zaraz ważni ludzie przebiorą się z wojskowych koszul w garnitury. I to będzie znak, że już musimy radzić sobie sami. Przyjedźcie tu za dwa, trzy miesiące. Powiedzcie tym z białego busa, że teraz mamy wszystko. Niech oni też przyjadą za jakiś czas. Może wtedy będziemy umierali z głodu. Może dopiero wtedy docenimy, że ktoś o nas pamięta.