— Ustawiam budzik na pierwszą w nocy, żeby włączyć pranie. Budzę się i sprawdzam, czy jest prąd. Jeśli tak, włączam najkrótszy program, zanim znów wszystko zgaśnie — opowiada nam Agnieszka, Polka od ponad 20 lat mieszkająca w Libanie. Prąd mamy przez jedną godzinę w nocy i jedną w ciągu dnia. — Coraz trudniej zaakceptować to, jak decyzje polityków dewastują życie mieszkańców Libanu. Od naszej ostatniej wizyty minęły trzy miesiące. W tym czasie dużo się zmieniło. Tylko w ciągu ostatnich czterech tygodni leki podrożały 10-krotnie.
Z doktorem Eliasem, dentystą, spotykamy się na drugim piętrze bloku przy ruchliwym skwerze w Ajaltoun. Położoną na wysokim wzniesieniu miejscowość można uznać za przedmieścia Bejrutu, bo choć obie dzieli 30 km, stolicę widać stąd jak na dłoni. Doktor Elias wita nas w progu pustego mieszkania, które jest siedzibą Adventure of Charity. To małe stowarzyszenie, ufundowane przez niego dwadzieścia lat temu, opiekuje się chorymi. Zwykle przestrzeń wypełniają kartony z lekami, artykułami higienicznymi, wózki inwalidzkie, koncentratory tlenu, których na początku pandemii organizacja kupiła 17. Dziś jest tu pusto, co oznacza, że sprzęty są w ruchu i służą w mieszkaniach pacjentów.
— Zaraz odwiedzimy Zoię — mówi dr. Elias. — Mówiłem jej, że przyjeżdżacie. Nie może się Was doczekać! Pacjenci dr. Eliasa Harouniego to jedna wielka rodzina. Nie traktują go jak medyka, raczej jak ojca, anioła stróża.
Półki w drugim pomieszczeniu wypełnione są lekami. To zdobycie odpowiednich medykamentów dla swoich podopiecznych pochłania doktorowi większość jego czasu. Apteki świecą pustkami. Dla każdego z ponad 260 pacjentów Elias pakuje leki w prezentowe torebki. Starannie przegląda wszystko, co do nich wkłada, by na opakowaniach nie było cen, by nikt nie czuł się zakłopotany i nie mógł odmówić prezentu.
Podjeżdżamy do mieszkania Zoi. Rzuca nam się na szyję i nie potrafi opanować łez. Prócz leków, chorej wręczamy paczkę z zakupami spożywczymi i karnet na opał. Brak prądu sprawia, że zimę energię trzeba wyprodukować sobie samemu. W przypadku najbiedniejszych Libańczyków nie chodzi już nawet o włączanie w środku nocy pralki, ale przetrwanie zimy, przygotowanie posiłku. Liban upada, bo tak trzeba powiedzieć o kraju, w którym nic nie działa już tak, jak powinno. Zatykający smog ze spalinowych generatorów, unoszący się nad miastem jest symbolem tego, że w ludziach nie gaśnie jeszcze nadzieja, że biorą sprawy w swoje ręce i z pomocą aniołów stróżów walczą o siebie i swój kraj do końca.
Jesteśmy w Libanie przez kilka przedświątecznych dni, by pomóc doktorowi Eliasowi przygotować świąteczne paczki i spędzić z nimi czas. Potrzebujemy jeszcze aniołów stróżów, Was!!! Dołączcie dziś do nas i pomóżcie wypełnić prezentowe torby ratującymi zdrowie i życie lekami.