– Kiedy gotuję dla innych uchodźców, na chwilę zapominam o tym, co przeszliśmy… znikają obrazy ze schronu i ucieczki… – opowiada Victoria, która wraz z rodziną cudem uciekła przed rosyjskimi czołgami.
Niespełna 2 tygodnie po wybuchu wojny do Buczy pod Kijowem, gdzie Victoria mieszkała wraz z mężem i starszą mamą, dotarły jej dzieci z rodzinami. Tu, w małej miejscowości pod lasem, mieli nadzieję, że nie dosięgną ich rakiety, które zamieniły w gruzy ich mieszkania w mieście. – Im dalej od miasta, tym bezpieczniej – powtarzali sobie.
Tak było przez chwilę. Po kilku dniach pociski doleciały do Buczy. Nieprzerywane ataki przybierały na sile nocami. Nie było mowy o pozostaniu w domu, wszyscy schronili się piwnicach. – Na początku myślałam, że to się niedługo skończy. Jednak po kilku dniach na ulice wyjechały rosyjskie czołgi. Ich lufy skierowane były w nasze domy. Rosjanie obawiali się, że zaczniemy stawiać opór.
W całej okolicy wyłączono prąd, wodę i gaz. Victoria z przerażeniem wychodziła ze schronu, by w krótkich chwilach spokoju, przy palenisku ugotować cokolwiek do zjedzenia. Musiała bardzo pilnować dymu z paleniska, który mógł zdradzić miejsce kryjówki jej rodziny. Na ewakuację nie mieli szans. Byli za daleko od drogi. Z małymi dziećmi i starszą babcią nie przedarliby się przez wojska rosyjskie.
Odcięci od wszystkiego przez kilka dni czekali w piwnicy na pomoc. Uratował ich stary telefon babci, na którym niespodziewanie pojawił się słaby zasięg, a zaraz po tym zadzwonił znajomy Victorii z instrukcją, jak dotrzeć do najbliższej jednostki wojsk ukraińskich. Ruszyli tak, jak stali. Szli przez pola, niosąc starszą babcię na rękach, chociaż ta prosiła, by ją zostawili, bo opóźnia ucieczkę. Szli dalej.
W końcu udało się! Rodzina Victorii dotarła do żołnierzy ukraińskich, którzy pomogli im wydostać się z miejscowości. Z pomocą napotkanego po drodze człowieka, który wziął całą rodzinę (13 osób!) do swojego samochodu, dotarli do Kijowa. Stąd pociągiem przedostali się do Łucka, gdzie zostali przyjęci w jednym z ośrodków recepcyjnych. To właśnie do tego miejsca w zeszłym tygodniu dotarł transport Dobrej Fabryki z rzeczami pierwszej pomocy, w tym z żywnością, artykułami higienicznymi, ubraniami dla dzieci.
– Dzięki Wam moja rodzina otrzymała to co najpotrzebniejsze. Byliśmy dosłownie bez niczego. Teraz powoli zaczynamy organizować sobie tu życie – z wdzięcznością opowiadała Victoria, która od pierwszych dni zaangażowała się w pomoc w przygotowywaniu obiadów dla pozostałych uchodźców w ośrodku.
Dwa dni temu na Łuck spadły bomby, 2 km od ośrodka recepcyjnego, w którym schronienie znalazła rodzina Victorii. Tym razem nie uciekali – Tu zostaniemy, by wygrać tę wojnę, a potem wrócić i odbudować nasz dom – powiedziała na pożegnanie Victoria.