— Dobrze pamiętam, kogo poznaliśmy na tej plaży — mówi Katerina. — Pamiętam twarze i imiona. Wielu z nich nie tylko wyciągaliśmy z wody, ale towarzyszyliśmy im przez lata życia w obozie.
Jedziemy wzdłuż wschodniego wybrzeża wyspy Lesbos. Co chwila zbaczamy z drogi, żeby zobaczyć, czy na plaży nikogo nie ma. Czy nikt nie potrzebuje pomocy jak dwa dni temu i kilka poprzednich dni z rzędu. We wtorek rano zginęły tu dwie kobiety i mężczyzna. 38 dotarło na ląd. Liczbę ofiar na Morzu Śródziemnym mierzy się rocznie w tysiącach.
Na plaży nie ma dziś uchodźców, ale widać, że tu byli. Porzucone w pośpiechu kamizelki ratunkowe, buty, dętki służce za koła ratunkowe. Całemu temu bałaganowi dodaje tragizmu sceneria. Wzburzone morze, porywisty wiatry i przenikliwe zimno. Żeby zdecydować się na tak śmiertelnie niebezpieczną przeprawę, trzeba mieć za sobą spalone życie. Trzeba naprawdę bać się bardziej powrotu do domu, niż walki o przetrwanie na środku rozszalałego morza.
Wielu uchodźców przyrzeka sobie, że już nigdy nie wejdą do żadnej łódki. Inni wcale nie muszą sobie nic postanawiać. Są tak straumatyzowani, że na samo wspomnienie o tym, reagują płaczem i spazmami.
Jesteśmy tu dla tych wszystkich przerażonych ludzi. Ty też możesz pomóc. Posiłek dla mieszkańca obozu dla uchodźców to tylko i aż posiłek. To ciepły, pożywny obiad, ale i dodający otuchy sygnał, że nie mają na tym świecie tylko wrogów. Mają też przyjaciół.
Wracając dziś z plaży, znaleźliśmy substytut kamizelki ratunkowej. Jedyna polisa na życie, na jaką ktoś mógł sobie w tamtej chwili pozwolić, to 6 pustych, plastikowych butelek przewiązanych sznurkiem wokół pasa.