W Kongu znowu piekło. Przez cały wczorajszy dzień słychać było wybuchy i strzały. Kule ślizgały się po dachu misji sióstr od Aniołów. Trzy bomby wybuchły na podwórku pełnym cywili, dla których dom misjonarzy był najbezpieczniejszym schronieniem, jakie przyszło im do głowy. Teraz jednak nigdzie nie jest już bezpiecznie. Rebelia weszła do wioski. Są zabici i ranni.
W Kongu nie ma schronów, nie ma gdzie uciekać. Przez ostatnie miesiące linia frontu przebiegała między wzgórzami, tuż nad naszą wioską. Wczoraj rebelianci zeszli niżej. Walki skupiają się w samym jej centrum.
Szpital i misję sióstr dzieli zaledwie kilkaset metrów. Poszkodowanych w trakcie nocnego bombardowania nie da się jednak przenieść na izbę przyjęć. Nie wiadomo, jak zareaguje najeźdźca, gdzie okopał się na nowych pozycjach. Rany krwawią, ale trzeba czekać i kryć się pod łóżkami, materacami.
To jeszcze nie pora na ocenę strat. Wiemy, że szpital działa. Pomaga rannym, którzy są w stanie do niego dojść. Straciliśmy kontakt z dwoma pielęgniarzami. Nie wiemy, w jakim celu i gdzie uprowadzili ich najeźdźcy.
Czy możecie nam pomóc?! Tak!!! Myślcie dziś o Kongu, kto może niech się pomodli, by to piekło skończyło się jak najszybciej. Czas już też uzupełnić fundusz na krew do transfuzji, której niebawem nam braknie. To czego misjonarze i cały zespół szpitala potrzebuje od nas teraz najbardziej, to świadomość, że jesteśmy, że o nich nie zapomnieliśmy!