Zoia ma 58 lat, problemy z sercem, osteoporozę i całą kolekcję powikłań. Niedawno przeszła trzecią operację. — Bez lekarstw od doktora Eliasa już bym nie żyła — mówi płacząc, kiedy wchodzimy do jej niewielkiego mieszkania. Na widok doktora Zoia od razu się wzrusza, rzuca mu się na szyję i nie przestaje dziękować. Doktor Elias, mimo że już dawno powinien przywyknąć do takiej reakcji jego pacjentów, jest wyraźnie zakłopotany. Obok Zoii siedzi jej schorowana 80-letnia mama. Nie przestaje przytulać doktora. Ona również dostaje od niego komplet niezbędnych medykamentów. Z kolei mąż Zoii ma chore płuca. Przy łóżku stoi koncentrator tlenu również podarowany przez Adventure of Charity, inicjatywę założoną przez doktora lata temu.
— Mnie, męża i moją mamę utrzymuje teraz córka i syn. Pensja obojga to razem 135 USD (513 zł) — mówi Zoia. — W Libanie nie ma czegoś takiego jak system emerytalny. Nikt nie dostaje pieniędzy, kiedy nie jest już w stanie pracować. Starszymi zajmuje się rodzina, ale jak utrzymać siebie i schorowanych rodziców, kiedy kurs lokalnej waluty leci na łeb i szyje, a twoje zarobki to nagle równowartość zaledwie 50 USD (190 zł) — tłumaczy doktor Elias i bezradnie rozkłada ręce.
Podczas spotkania w mieszkaniu Zoi nie mamy wątpliwości, że poświęcenie lekarza w zdobywaniu leków, których z powodu kryzysu nagle w kraju brakło, to dla Zoi i jej rodziny ostatnia deska ratunku. Jedyna szansa na to, by walczyć z chorobą i żyć.
Wracamy z doktorem do jego biura. Zaprasza nas do niewielkiego mieszkania. Tu mieści się jego małe centrum dowodzenia i miejsce spotkań siedmiorga wolontariuszy. Pokazuje nam skrupulatnie prowadzone kartoteki chorych i listy leków, które powinien przyjmować każdy z nich. Wśród specyfików są antybiotyki, leki na nadciśnienie, cukrzycę, ale też zupełnie podstawowe suplementy, witaminy, probiotyki i środki przeciwbólowe. Na półce w biurze czekają przygotowane dla kolejnych kilkudziesięciu osób leki. O każde opakowanie walczył godzinami, więc traktuje się je tu jak największy skarb. — Naszym pacjentom wręczamy pomoc dyskretnie, w prezentowej torebce. Każdemu prócz medykamentów staramy się dać to, czego potrzebuje. Coraz częściej są to też produkty spożywcze, środki czystości i higieny osobistej. — Każdemu potrzebującemu dostarczamy leki i artykułu do domu, by nie wprawiać ich w zakłopotanie i unikać sytuacji, w której muszą o coś prosić. Dostęp do leczenia i podstawowych produktów do higieny jest czymś zupełnie podstawowym i należy się każdemu tłumaczy Elias.
Trudno zrozumieć sytuację Libańczyków w oparciu o same dane, bo te nie mają twarzy. Wzrost cen żywności w ciągu dwóch lat o 400%, 90 procentowa utrata wartości funta libańskiego, czy ubóstwo, którego doświadcza już 80% populacji, to tylko liczby. Wystarczy jednak spojrzeć w oczy Zoii, jej rodziny i wszystkich innych pacjentów doktora Eliasa, by zrozumieć, w jak dramatycznej sytuacji znaleźli się dziś Libańczycy. To dla nich właśnie postawiliśmy w Jounieh, kilkanaście kilometrów od Bejrutu, kolejną Dobrą Fabrykę.
Na stronie głównej naszej fundacji trwa zbiórka. Bardzo zależy nam, byście stanęli z nami ramię w ramię i pomogli odpowiedzieć na potrzeby ludzi, którzy bez zaopatrzenia w leki, żywność i zupełnie podstawowe produkty, nie przetrwają kolejnych miesięcy. Opowiadajcie o naszym nowym projekcie w Libanie.
Czego potrzeba? Najbardziej oczywiście leków. Zakup tych, które są jeszcze w kraju dostępne, zmusza doktora Eliasa do znalezienia miesięcznie około 4-5 tysięcy dolarów. To trudne, bo Ci, którzy kiedyś pomagali mu, przekazując datki, dziś sami proszą o pomoc. Dlatego tak bardzo w tym projekcie potrzebni jesteście Wy, Drodzy Dobrofabrykanci!