— Codziennie modlę się o to, by mój syn nie złamał nogi, ręki, nawet palca. Wolę, żeby został w domu niż wychodził na podwórko, gdzie może zrobić sobie krzywdę — tłumaczy Chadi, nasz kierowca. — Bieda to nie tylko brak pieniędzy, ale sytuacja, w której za oszczędności całego ciężko przepracowanego życia nie możesz już nic kupić. Bieda to brak możliwości kupienia leków i otrzymania pomocy w szpitalu, w którym też ich brakuje.
Eskalujący od października 2019 r. kryzys polityczny i gospodarczy prowadzi Liban na skraj bankructwa. Tragiczną sytuację spotęgował gigantyczny wybuch chemikaliów składowanych w bejruckim porcie 4 sierpnia 2020 r.
Opuszczamy Bejrut w środku nocy. Miasto świeci pustkami. I tylko pustkami, bo od tygodni prąd jest tu dwie godzinny dziennie. Ulice i wysokie budynki po zmroku ogarnia ciemność. Tłocznie robi się dopiero kilka kilometrów przed lotniskiem. — Musimy wyjechać wcześniej, żebyście zdążyli na lot — powtarzał cały dzień Chadi, a my uparcie zapewniliśmy go, że dwie godziny wystarczą. Teraz wiemy, o co mu chodziło. Do kraju przylatują puste samoloty, ale miejsc na wylot z Libanu brakuje. Dwa kilometry przed lotniskiem stajemy w korku. Część drogi do terminala pokonujemy już na piechotę. W hali odlotów tłum ludzi. Wpadają sobie w ramiona, płaczą, tulą się do siebie. Widać, że żegnają się na dobre. Na wózkach z ledwością dźwigających ciężar stert walizek ciągną do odprawy bagażowej cały swój majątek. Nie ma kolejek, jest tłum, rzeka ludzi, którzy uciekają przed jednym z najgorszych kryzysów gospodarczych na świecie, który dotknął ich ojczyznę.
— Jak nic się nie zmieni, ja też wyjadę. Nie chcę, ale niedługo nie będę miał wyjścia. Nie chodzi o mnie, ale o dzieci — mówi Chadi. Nasz kierowca wyciąga z kieszeni telefon i pokazuje zdjęcie syna i małej córeczki. — Za tydzień powinni iść do szkoły, ale wciąż nie wiadomo, czy rok szkolny się zacznie. Brakuje paliwa. Jak do szkoły mają dojechać nauczyciele? Kogo będzie stać, by zawieźć na lekcje swoje dzieci?
Życie utrudniają też wielogodzinne przerwy w dostawie elektryczności. Jedyną alternatywą są generatory prądu, ale one potrzebują paliwa. Koło się zamyka. Klasa średnia praktycznie przestała istnieć. Osoby wykształcone uciekają przed hiperinflacją, rosnącym z każdym miesiącem bezrobociem i brakiem dostępu do podstawowych produktów spożywczych i leków.
Pierwsze pieniądze ze zbiórki, którą ogłosiliśmy na postawienie kolejnej fabryki DOBRA, tym razem w Libanie, już pracują na miejscu. Dzięki Wam byliśmy w stanie wysłać doktorowi Eliasowi połowę miesięcznego zapotrzebowania na leki.
Prowadzona przez doktora Eliasa Adventure of Charity dociera do 260 pacjentów. To w większości przewlekle chorzy. Skromny dentysta z przedmieść Jounieh, miasta oddalonego od stolicy o kilkanaście kilometrów, przez ostatnie miesiące toczy bój nie do wygrania. To dzięki niemu wielu z jego pacjentów jeszcze żyje. Brak leków, o które trudno w całym kraju, byłby dla nich wyrokiem.
Bardzo zależy nam, byście stanęli z nami ramię w ramię i pomogli odpowiedzieć na potrzeby ludzi, którzy bez zaopatrzenia w leki, żywność i zupełnie podstawowe produkty, nie przetrwają kolejnych miesięcy. Dołączcie do naszej zbiórki. Wyprodukujmy jeszcze więcej DOBRA tam, gdzie bardzo go dziś potrzeba.